5/2016 z cyklu: Ja i Mój rower. Majówka w okolicach Cieszyna


W Czechach nie ma długiego weekendu, ale 1 maja również jest świętem pracy. Miałem szczęście, że akurat trafiło mi wolne, więc liczyłem na poprawę pogody by wskoczyć na rower wraz z osobami, albo nawet tylko jedną osobą z grupy na fb. Wspólnie z Małgosią zaplanowaliśmy ten wyjazd jeszcze na początku kwietnia. Ja zapodałem trasę, ona opublikowała w grupie. Zrzuciłem tę "odpowiedzialność" na nią pod pretekstem, że kiedy ja proponuję wycieczkę to i tak nikt nie ma ochoty albo czasu. Czasami zastanawiam się, czy to nie przypadkiem dlatego, że moim trasom dość często towarzyszą niespodzianki. Właściwie od samego początku czułem na sobie presję, by znowu ich nie było.
...ale od początku.
Żona szykowała się do pracy, ja na rower. Zwyczaju 1-majowego nie spełniłem, bo nie mam w pobliżu czereśni. Nie wiecie o czym mowa? Przeczytajcie post napisany przed rokiem😉.

Słonecznie, ale wietrznie i nadzieja, że po ostatnich opadach deszczu nic dziś nie spadnie. Umówiliśmy się na rynku w Cieszynie o 13-tej, a co więcej nie będziemy sami. Jednak są chętni🙂. Już kiedyś napisałem, że wykorzystywany przez wielu portal społecznościowy, wcale nie musi być negatywny, pod warunkiem, że wykorzystuje się go do wyjścia z domu zamiast siedzieć przed PC czy robiąc przed lustrem selfie😉. Miałem już tę przyjemność umawiania się z Małgosią. Za pierwszym razem złapałem gumę, a za drugim z jakiegoś powodu spóźniłem się na umówione miejsce. Dlatego dziś wyjechałem odpowiednio wcześniej, by sam sobie nie zarzucać braku punktualności, którą nierzadko się chwalę.
Jechałem najlepszą znaną mi trasą, ubolewając nad tym, że z Trzyńca do Cieszyna nie ma trasy rowerowej. Aczkolwiek czytałem ostatnio w regionalnej prasie, że w przyszłym roku będzie pas dla rowerów. Ponieważ miałem czasową rezerwę, postanowiłem rozwiać wątpliwości dotyczące szlaku wzdłuż Olzy, po tym, kiedy ostatnio będąc po drugiej stronie zauważyłem kilku rowerzystów.


Na screenie mapy widać grubą niebieską i cienką czarną. Ta niebieska to dzisiejsza, a czarna z 3 kwietnia. Musiałem sprawdzić, bo może się okazać, że nie mylą się mapy tylko ja. Jednak jestem nieomylny😀. Przez chwilę mogłoby się wydawać, że jest jakaś droga tak jak jest namalowana (przerywana różowa) ale nagle skręca w prawo i zawraca wzdłuż rzeki i koniec, trzeba zawrócić. Jak to mówią nie ma tego złego... bo miejsce jak widać często odwiedzane przez pobliską młodzież, a jak dla mnie kolejne odkrycie, że i pobrzeże Olzy może być piękne.



 Zaciekawiło mnie to drugie miejsce, więc podjechałem kawałek dalej.


Nie pierwszy raz spotykam przy tej rzece skalne urwiska lub skały. Na pierwsze natknąłem się, kiedy jechałem do Belka k. Hradku. Bardzo (jak dla mnie) ciekawym miejscem, jest mini jaskinia nad powierzchnią wody.


Brak szlaku potwierdzony, więc mogę jechać spokojnie dalej.

Mapa do wglądu w Traseo

Początkowo start miał być od Wieży Piastowskiej, ale dla lepszej orientacji wybraliśmy rynek, na który dojechałem pół godziny przed czasem, ale przypuszczałem, że towarzyszki dzisiejszej wycieczki dojechały już z Bielska. Nie myliłem się, bo akurat opierałem rower obok ławeczki kiedy ktoś poklepał mnie po ramieniu. Dzielne dziewczyny, nie dość, że aby tu przyjechać pokonały ponad 30 km to jeszcze nie wiedzą co je czeka na trasie, której nawet ja nie znam na wszystkich odcinkach😉. Za kilkanaście minut dojechała jeszcze Natalia i to w momencie, gdy komentowaliśmy wspólną wycieczkę. Jeden z przypadków, kiedy to miejscami wcale nie było łatwo, ale stwierdziłem, że to pikuś w porównaniu z tym, co musiała "wycierpieć" podczas innego wyjazdu właśnie Natalia. Mimo wszystko pojawiło się miłe uczucie, że chyba nie było tak tragicznie, skoro znowu zdecydowały się na wycieczkę ze mną.
Odszukałem w Garminie zaplanowaną trasę i w drogę. Jeśli ktoś czytał komentarze w w/w poście na fb, mógł zauważyć, że zmierzaliśmy do punktu, który  jeden z komentujących określił jako nienadający się dla nie górskiego roweru. Mimo wszystko nie wybrałem innej drogi. Obserwując bacznie zaplanowaną trasę jechaliśmy ulicą Bielską, gdzie na początku sporego wzniesienia stwierdziłem, że mieliśmy skręcić w prawo w ul. Ustrońską. Czasami tak jest, że strzałka na mapie pokazuje, że prosto aż tu nagle okazuje się, że ma spóźnioną reakcję. Albo to ja?😉
Znowu przychodzi na myśl powiedzenie: "Nie ma tego złego..." ponieważ dziewczyny bardzo się ucieszyły, że nie musimy się męczyć pod kolejną górkę. Kawałek dalej znowu dylemat. Teoretycznie mamy jechać dalej główną drogą, ale coś mi podpowiada, że mamy ignorować zakaz wjazdu i ominąć szlaban. Odbyło się szybkie głosowanie i wybieramy kontynuację asfaltem.
Nie trwa jednak długo, kiedy przekonuję się, że coraz bardziej oddalamy się od wyznaczonej trasy.
Czy wspomniałem, że dzisiejsza wycieczka wywoływała u mnie stres połączony z presją, by nie było nieoczekiwanych utrudnień? Być może mnie zabiją, ale krzyczę, że zawracamy.
Wróciliśmy do zakazu i szlabanu, gdzie droga była leśna. Wbrew czyjejś opinii droga nie była trudna dla treka. Oczywiście nie omieszkałem zapytać koleżanek, które na szczęście rozwiały moje obawy, więc jak najbardziej polecam tę drogę. Przejechaliśmy między stawami (jeziorami) i wracaliśmy na drogę do Goleszowa. Pewnie, że można było jechać cały czas ul. Bielską, ale jeśli można chociaż na chwilę uniknąć ruchu samochodów, nie waham. Podobnie było w przypadku, kiedy zbliżaliśmy się do Goleszowa. Najprościej byłoby jechać ul. Cieszyńską aż do skrzyżowania z ul.Grabową, ale po pierwsze bez ruchu samochodów, a po drugie ciut bliżej. Dotarliśmy do pierwszego punktu wycieczki, jeziora Ton. Kiedy byłem tu jesienią było cichutko i zaledwie kilka osób. Dziś święto, więc ludzie postanowili wyjść z domu. Tłumy ludzi i oferujące napoje i posiłki bufety. Kto twierdzi, że ludzie wolą siedzieć w domu? To nie prawda!


Utrwaliliśmy przybycie wspólnym zdjęciem i bez zbędnego postoju pojechaliśmy dalej. Nie chciałem męczyć towarzyszek, więc ominąłem czarny szlak, który o ile dobrze kojarzę, prowadzi leśną drogą, a to niekoniecznie może się podobać cienkim kołom🙂. W zamian mogłem im pokazać pomnik w drodze do Dzięgielowa. Zamku w Dzięgielowie nie odwiedzaliśmy, ale mam w planie być może przy okazji, kiedy pojadę zobaczyć Pszczele Miasteczko w Lesznej Górnej. Kilkanaście kilometrów później powątpiewałem w swoje zdolności przewodnika, ale chociaż urozmaiciłem dowcipem, kiedy znajdowaliśmy się w części Dzięgielowa zwanej: Zimne Wody. Znacie ten dowcip?😉

Przy granicy w Lesznej chwila przerwy, ja na kofolę, a dziewczyny?
Przed nami główny punkt, który pozbawiał mnie komfortu psychicznego. Obawiałem się bowiem, że nie znajdę przejścia granicznego z Kojkovic do Puńcowa. Po drodze minęliśmy pomnik upamiętniający pobyt Franciszka Józefa w okolicy, ale i tym razem nikt nie był chętny, by zrobić zdjęcie. Czyżby mało ciekawy punkt wycieczki? A może już nie mogą się doczekać celu podróży? 
Tu znowu zamieniliśmy asfalt na drogę leśną, ale wątpliwości czy treki dają radę rozwiał rowerzysta na "kolarzówce". Po chwili znowu asfalt i kolejny dylemat! Gdzieś tu miała by być droga za granicę Czech. Gdybym był sam, nie wahałbym i przejechał przez pole, za którym było ją widać, ale niestety tylko ja mam odpowiedni rower. Pogodziłem się z faktem, że to pewnie odcinek podobny do tego, gdzie z Udoli Gory (Nydek) trzeba dobrze orientować się w terenie, by o kilkadziesiąt metrów dalej trafić na kolejną drogę do Lesznej Górnej, Podlesie. Jakby nie było, w końcu to granica państw, a przecież kiedyś jej przekraczanie nie było takie proste jak w dzisiejszych czasach. Na szczęście miałem alternatywę na ten przypadek. Po prostu zjedziemy do drogi z Trzyńca do Cieszyna i sprawa załatwiona. Ku mojemu zdumieniu po chwili na urządzeniu pojawił się punkt, który jednak miałem zaznaczony i informował mnie o tym, że przejście graniczne jest kawałek dalej.
Droga dziurawa ale nadająca się do jazdy. Jednak poczułem zadowolenie z faktu, że znowu coś odkryłem. Planując tę trasę miałem cel, by nie nie tylko pokazać okolicę innym ale i samemu coś odkryć. Obustronna przyjemność z poznawania okolic Cieszyna
Przeglądając mapę teraz, kiedy piszę tego posta, stwierdzam, że nie wszystko poszło wg planu i jednak coś sknociłem. Na skrzyżowaniu w Puńcowie zastanawiałem się, którędy dalej. Skręciliśmy w prawo pod spore wzniesienie, gdzie wcale bym się nie dziwił, gdybym został okrzyczany za dobór trasy. Nic takiego się nie stało, ale jeśli przeczytają tego posta, zabiją mnie przy najbliższej stosownej okazji!
Na tym skrzyżowaniu mogliśmy jechać prosto (ul. Cieszyńską) i byłoby o wiele bliżej. Mało tego! Na kolejnym skrzyżowaniu po zjeździe z górki czekało nas kolejne wzniesienie. I tu nie musieliśmy go pokonywać🙁. Dziewczyny, jeśli czytacie wybaczcie mi proszę. Obiecuję, że następnym razem bardziej przygotuję się do trasy. Wiem, że obiecałem, że już nie będę nic obiecywał.😉
Jedyne usprawiedliwienie poza moim niedoinformowaniem to fakt, że nawigacja wybrała najkrótszą drogę, która wcale nie była najkrótsza. Kiedy w końcu dotarliśmy do kolejnego punktu czyli zamku w Błogocicach, stwierdziłem, że nie nadaję się na przewodnika. Czasu było mało na oględziny, więc zmierzaliśmy w kierunku miejsca, gdzie bujnie rośnie niedźwiedzi czosnek, który i tym razem zaskoczył smakiem tych, którzy go nie znali.
W tym miejscu znowu niespostrzeżenie przekroczyliśmy granicę i jadąc w kierunku Trzyńca zaraz za mostem przejechaliśmy na drugą stronę rzeki Olzy. Tym samym ominęliśmy strome schody, które byłyby sporym utrudnieniem. Tu cieszę się, że chociaż można by asfaltem, to jazda wałem wzdłuż rzeki spodobała się ze względu na malowniczą okolicę. Jadąc z parku Sikory w kierunku granicy mój błyskotliwy umysł wydobył na koniec jeden pozytyw wśród częstych podjazdów. W planie był wjazd na Wzgórze Zamkowe, na które zabrakło czasu, a teraz stwierdziłem, że to plus😀.
Na rynku w Cieszynie dziś sporo ludzi i sporo "autobarów" oferujących specjały różnych kuchni.
Jeszcze zanim wyjechaliśmy na tę męczącą wycieczkę, nasz wzrok spoczął na "wegańskim Curry", teraz mogłem stwierdzić, że dobry wybór.


Mile spędzony czas zakończyliśmy na dworcu PKP, gdzie jednym z nielicznych pociągów dziewczyny postanowiły "skrócić" sobie trasę. Mimo wszystko oceniam (mało skromnie) wycieczkę za udaną. Ponadto dziewczyny zapewniały mnie w komentarzach, że było super co daje mi nadzieję, że mój spontan i chęć poznawania czegoś nowego nie są takie złe. No zobaczymy, czy nadal będą ze mną komunikować😉. Tym samym dziękuję Małgosi, Kindze i Natalii za przyjemnie spędzony majówkowy czas.
Do domu wróciłem tą samą trasą. No niestety, nie ma innej🙁. Mimo wszystko wege Curry nie zaspokoiło mojego żołądka na długo, więc ostatnim postojem była restauracja u Baranka, gdzie poza ulubioną kofolą posiliłem się Langoszem. Nie tak dobry jak kiedyś na Filipce, ale jadalny, no i pozwolił mi dopedałować do 78 km! Szalony!
Tak określiła mnie koleżanka z pracy mojej żony, gdzie podjechałem, by się zameldować, że już dotarłem. Może i szalony albo wariat, ale z tego co wiem, nie jedyny, który nie lubi siedzenia w czterech ścianach domu. Mam nadzieję, że i wy chociaż część Majówki spędziliście mile.
Napiszcie w komentarzu, chętnie dowiem się co takiego robiliście😉.

O ile nie zauważyliście, chciałbym zauważyć, że ten post zawiera podlinkowane słowa, czyli odsyłacze do postów, w których m.in. zobaczycie miejsca, których dziś nie utrwalałem na zdjęciach.
Nie zapomnijcie w swoim komentarzu wyrazić opinię na temat nie tylko posta, ale i całego bloga.
Pamiętajcie: Wasz komentarz jest dla mnie ważny😊.
kategoria blogaToni napisał

5 Komentarze

  1. Jak to dobrze, że mnie z Wami nie było... Jak sobie przypomnę co się stało w drodze do Zabrza, to jeszcze dziś śmiać mi się chce... Pozdrawiam ciepło)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...a widzisz :D nie pomyślałem o tym, by winę za pomyłki w trasie zrzucić na to, że mnie ktoś zagadał :D

      Usuń
  2. Toni, jesteś stanowczo zbyt surowy dla siebie - ja bardzo pozytywnie oceniam te wycieczkę, nawet jeśli trasa momentami nie przebiegała według planu, i nawet jeśli droga nie zawsze była gładka i prosta. Przecież właśnie w tym tkwi cały urok jazdy na rowerze.:) Chociaż zdecydowanie bardziej wolę jeździć po asfalcie, to i tak muszę się liczyć z różnymi niespodziankami po drodze. Wycieczki rowerowe z Tobą są ciekawe i moim zdaniem spokojnie nadajesz się na przewodnika. ;) Na marginesie dodam jeszcze, że jestem lepsza od Ciebie, bo ja w tamten dzień zrobiłam łącznie 85km! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam się podpisać - Małgosia :)

      Usuń
    2. Jak już ostatnio napisałem, jestem do pewnego stopnia perfekcjonistą i często wymagam od siebie dużo. Najczęściej podołam własnym wyzwaniom i bardzo mi miło, że jednak przeżyję ;) Dziękuję za miłe słowa.

      Usuń

Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.