24/2014 z cyklu: Ja i mój rower. Zakończenie sezonu.


Najprawdopodobniej ostatnia wycieczka w tym roku, ponieważ u mnie zapowiadają obfite opady śniegu. Jak na zakończenie to wycieczka się udała, aczkolwiek było trochę przygód, np później związanych ze złośliwością rzeczy martwych.

Trasę wymyśliłem patrząc na mapę i zastanawiając się co to za jeziorko w okolicach Lesznej Górnej.
Postanowiłem, że to będzie pierwszym punktem wycieczki, pomimo tego, że nie wiedziałem jaką drogą uda mi się stamtąd najkrócej wydostać w kierunku góry Jahodna.

Początkowo start miał być o 10-tej ale po namowach Natalii umówiliśmy się na granicy na 13-tą.
Tym lepiej, bo od samego początku miałem zamiar nie podjeżdżać na granicę samochodem ale od razu przez Nydek Gora do Lesznej, czyli moja trasa zaczynała pod górę.
W swoim urządzeniu zaplanowałem zarówno trasę całej wycieczki jak i dojazd do umówionego miejsca.
Przez Nydek Gora jedzie się całkiem przyjemnie, ponieważ wbrew pozorom nie jest tylko pod górkę.
Kiedyś już tędy jechałem więc nie musiałem się zbytnio zastanawiać nad kierunkiem jazdy.
Przejeżdżając przez Udoli (dolinę) Gory odruchowo jechałem trasą, która kierowała mnie pod górę Ostry, ale tędy nie chciałem, ponieważ moim celem było uniknięcie dojazdu do Lesznej nieprzyjemnym wzniesieniem tuż przed granicą.
Ci, którzy ze mną kilka razy jechali wiedzą doskonale o czym mowa😉.
Na początek wycieczki być może nie było by to aż tak męczące, ale my najczęściej tędy wracaliśmy po przebytych kilometrach.
Zawróciłem.
W Udoli Gory ma się do wyboru aż 4 drogi. Na malutkim ekranie nawigacji trudno rozpoznać, którą drogę wyznaczyłem patrząc w domu na 19'' monitor.
Wybrałem tę oznaczoną czerwonym szlakiem. Nie wyglądało to najgorzej aż do momentu, kiedy podmokła leśna droga powodowała kręceniem kołem w miejscu i ani rusz dalej.
Nie miałem wyboru, zrezygnowałem z niej, ale zarazem stwierdziłem na nawigacji, że ciut zboczyłem z tej wyznaczonej.

Uff! Jednak nie tędy, ale tą na wprost od drogi, którą przyjechałem.
Wyglądało trochę stromo, ale nie było aż tak źle.
Jak spojrzycie na ślad zobaczycie te próby odnalezienia właściwej drogi.
Kawałek dalej zauważyłem na ekraniku, że oddalam się od wyznaczonej trasy, ale nie widziałem żadnej drogi w lewo.
Była co prawda jakaś dróżka, ale bardziej to wyglądało na wydeptaną przez zwierzynę. Jadąc dalej zauważyłem, pod ostrym kątem w lewo szeroką, wyjeżdżoną pewnie jakimś traktorem drogę, która mogłaby mnie doprowadzić do tej mojej. Ponieważ mamy jesień, nie zastanawiała mnie pokrywa liśćmi ani to, że było mokro a miejscami błotnisto.
Zaledwie po kilkanastu metrach spotkała mnie niespodzianka.


Było jasne, że musiałem zawrócić, nie chciałbym się utopić. Wystarczy, że utopiłem nogę😀.
Tym razem nie miałem tyle szczęścia jak np wczoraj. W zasadzie to w tym roku nigdzie nie musiałem postawić nogi w miejscu takim jak tym.
Pewnie to trening czyni mistrza😜i umiejętności w takich sytuacjach się pokazują, bo najważniejsze to mieć w błocie lub wodzie odpowiednie przełożenie.
Tu jednak nie pomogą żadne umiejętności.
...no chyba, że umiejętność orientacji w terenie i właściwy wybór drogi, ale gdyby wszystko szło gładko to wycieczka straciła by swój urok😁. Wierzcie mi, że przygód dziś trochę było😀.

Kiedy zawróciłem jechałem pasmem granicznym myśląc sobie, no cóż nie pojadę tą najbliższą możliwą drogą do Lesznej, ale najważniejsze bym dojechał. Wiedziałem, że w tym kierunku na pewno dotrę do jakiejś drogi, chociażby do tej, którą miałem zaplanowaną na później.
Jednak moim oczom znowu ukazała się ostro skręcająca w lewo droga, która dała nadzieję na odnalezienie tej straconej. Jechałem ostrożnie, bo nigdy nie wiadomo jakie błoto czy inne niespodzianki na mnie czyhają.
Ku mojemu zdumieniu dojechałem do szeroko ujeżdżonej ciężkim sprzętem drogi, a na mapie widziałem, że tędy właśnie mam jechać.
Jakim cudem przeoczyłem tę drogę wcześniej? Nie wiem. Czyżby to była ta niepozornie wyglądająca ścieżka? Tak czy inaczej jechałem umiejętnie omijając błoto i kałuże. Tym przyjemniej, bo zjeżdżałem w dół.

Niektórych (znawców) to pewnie nie zaskoczy, ale zauważyłem dziś pewną regułę, że czym niżej od jakiegoś wierzchołka tym większe błoto.
Tak też było w tym przypadku. Większe błoto oznaczało mniej utwardzoną drogę czyli coraz większe koleiny. Tu były co najmniej pół metrowe, więc chcąc nie chcąc jechałem wierzchołkiem miedzy nimi. W niektórych miejscach "drżałem, modląc się" by na śliskiej nawierzchni nie zjechało mi koło.


Udało mi się bez urazu.
Tak. Zjechałem tą drogą, którą widzicie z tymi koleinami. Pewnie niewiele osób to zdziwi, ale podobała mi się ta trasa😀.
Dotarłem do mniej eksploatowanej, przez ciężki sprzęt, drogi. Już bez przeszkód jechałem delektując się zjazdem w dół. Po chwili byłem już na drodze, która kiedyś na początku sezony przejechałem z Czantorii i Spowiedziska.
Dojechałem dokładnie do miejsca, gdzie wtedy musiałem zapytać starszej pani:
- Gdzie ja w ogóle jestem?
Kiedyś nie miałem pojęcia o tym, że Leszna Górna może być tak rozległa.

Dotarłem na miejsce pół godziny przed 13-tą... a ja się martwiłem, że mogę się spóźnić.
Bardzo tego nie lubię, więc informowałem wcześniej o tej ewentualności Natalię.
W tym miejscu zawsze korzystam z baro-restauracji pijąc Kofolę.
Dziś jednak nałykałem się zimnego powietrza, bo wiało czasami dość mocno, więc poprosiłem o coś ciepłego. Najlepszym wyborem byłaby czekolada na gorąco.
Nie mieli niestety, a herbaty nie lubię.
Od zawsze powtarzano, że koniec języka za przewodnika... no tak jakoś😉.
Mimo wszystko pytając o czekoladę uzyskałem informację, że mają Nescafe 3in1.
Piłem to kiedyś i wiem, że do kawy temu daleko, więc nie miałem obaw, że po tym jak w domu wypiłem kawę teraz mi zaszkodzi.


Oczekując na towarzyszkę wycieczki usiadłem na chwilkę i nawet nie zdążyłem wziąć porządnego łyka, kiedy nadjechała. Dopiłem "kawę" i za chwilę ruszaliśmy w trasę.

Niestety spotkała mnie niemiła niespodzianka, którą zafundował mi mój eTrex.
To o tym pisałem na początku, że martwe rzeczy lubią być złośliwe.
Nie wiem jakim cudem nie ułożyło do pamięci planowanej trasy ani punktu określającego umiejscowienie jeziorka Kaliště. Na szczęście miałem inne ułożone kiedyś punkty w pobliżu, więc byłem pewien, że dam radę.
Skierowaliśmy się w dół Lesznej właśnie tą uliczką, której uniknąłem ze względu na podjazd. Dla nas w tej chwili jak na początek dobry zjazd.
Planując trasę wiedziałem, że żeby dojechać do jeziorka muszę skręcić w uliczkę przy przystanku autobusowym. Tylko, że nie wiedziałem czy przy 3-cim czy przy 4-tym?
Mijaliśmy je kolejno, a kiedy wjechaliśmy w uliczkę koło 4-go stwierdziłem, że zawracamy, że jednak to było przy 3-cim. Nie było na szczęście daleko, a przynajmniej nie musieliśmy pokonywać stromego podjazdu.

Dojazd w stronę jeziorka spokojny, początkowo asfalt później żwir a pod koniec porośnięty trawą.
Zauważyliśmy wodę przez gęstą roślinność i podjechaliśmy jedyną, jak się później okazało, dróżką do samego brzegu.


Na zdjęciu wygląda bardzo malowniczo, ale tak naprawdę nic nadzwyczaj szczególnego, aczkolwiek ta otaczająca cisza była niesamowita.
Pamiętacie post, w którym byłem tu gdzieś niedaleko?
Tak to wtedy, kiedy słyszałem przechodzącego mi przez ścieżkę chrabąszcza😁.
Teraz byliśmy w dolinie pod miejscem znanym jako "nad Kalištěm" i znowu zachwycał mnie fakt, że w zasadzie parę kilometrów od ruchliwego centrum i hałasów wydawanych przez pobliską hutę, znajduje się tak zaciszne miejsce.
Najprawdopodobniej jeziorko nosi nazwę Kaliště, od słowa "kalit" (kalić). Nigdy nie pracowałem w hucie i nie znam operacji jakie tam mają, ale jestem pewien, że ma to ścisły z tym związek.

Okrążaliśmy jeziorko ścieżką, która czasami wydawało się, że znika i trzeba będzie zawrócić. Pomimo na prawdę wąskich i zarośniętych odcinków, nie było takiej konieczności. Znowu stopniowo ścieżka rozszerzała się do drogi, następnie do wyłożonej panelami. Nawet zauważyliśmy niedaleko domek, a później jakąś chatkę.
Czy ktoś tam mieszkał? Nie wiem, ale miejsce było dość opuszczone jak i roślinność wokół bardzo gęsta, podpowiadała wersję niezamieszkania.
Już kiedy planowałem tę trasę nie byłem pewien czy uda mi się bezpośrednio wjechać na szlak prowadzący na górę Jahodna. Teraz okazało się, że jednak nie uda🙂.
Wyjechaliśmy na główną drogę, pomiędzy 3-cim i 4-tym przystankiem😁.

...aaa właśnie, mapka!
Jeśli zerkniecie na ślad (kolejny, to nie ten sam co wcześniej) zauważycie, że w tych miejscach ślady się pokrywają. Skręciliśmy znowu koło 4-go przystanku w, za chwilę, stromą uliczkę, która dojeżdża do głównej drogi z Trzyńca do dzielnicy Sosna, w której też znajduje się szpital miejski. Męcząc się pod górkę spotkaliśmy parę starszych miłych ludzi, którzy współczuli nam męczarni.
Nie było tak źle🙂.
Przy okazji zapytałem o to jeziorko, bo okazali się miejscowymi. Starszy pan potwierdził moje przypuszczenia o pochodzeniu i znaczeniu tego miejsca.

Do głównej drogi nie jechaliśmy, ale skręciliśmy w lewo w czerwony szlak, który prowadzi do ślicznego miejsca "nad Kalištěm" i jak sądziłem góry Jahodna.
Z panelowej drogi już wjechaliśmy na leśną, nie rzadko błotnistą i na rozdrożu skręciliśmy w prawo zbaczając ze szlaku. Byłem przekonany, że jadąc szlakiem napotkamy stromy podjazd, a raczej podejście, którym kiedyś zjeżdżałem z wielką przyjemnością. Odwrotny kierunek nie wskazany.
Byłem przekonany i nadal nie wiem czy właściwie czy nie.
Sprawdzę to w następnym sezonie. Być może, że mieliśmy skręcić gdzieś wyżej.

Wszystkiemu winna złośliwość rzeczy martwych, bo gdyby zaplanowana trasa ułożyła się jak należy to było by o wiele łatwiej.
Już słyszę złośliwe komentarze:
- Dobrze, że masz na co się wymawiać😁.
... no dobra, biorę pełną odpowiedzialność za popełnione błędy, przecież to ja byłem przewodnikiem.
Żartowałem, nic na siebie nie biorę😜.
Gdyby nie ja i te okoliczności, wycieczka straciła by przecież swój urok😀.
Poza tym kiedy proponowałem tę wycieczkę zadałem pytanie:
- Kto ma ochotę na trasę po częściowo nie zbadanych przeze mnie drogach?
Tak czy inaczej jechało się (miejscami) dobrze. Dość często "małe" utrudnienia w postaci błota i gęsto wysypanych liści.


Niestety na górę Jahodna nie trafiliśmy. Patrząc teraz na mapę i ślad, widzę, że najprawdopodobniej skręt ze szlaku był kawałek wyżej😩.
No mówi się trudno. Jeśli czytaliście większość moich opisów wycieczek wiecie, że podejmowanie błędnych decyzji na trasie to moja specjalność😜.
Dojechaliśmy do głównej drogi, a kawałek dalej, za szpitalem skręciliśmy znowu na szlak asfaltową drogą. Górę okrążyliśmy i nawet zatrzymaliśmy się przy szlaku prowadzącym na nią.
Po porażce w wyznaczaniu trasy nie byłem już pewien czy na pewno ta droga mnie na nią doprowadzi, ale najprawdopodobniej byliśmy w miejscu skąd byśmy zjechali. Po prostu wjechaliśmy objazdem na właściwą drogę.
Pocieszałem nas słowami, że pewnie i tak nic na tej górze ciekawego nie ma.
Za to mam plan na kolejną wycieczkę.
Nie bójcie się, przygotuję się do niej na piątkę z plusem🙂i nie będzie mowy o błędach.
Smutna wiadomość, że chyba to już nie w tym roku.

Dojechaliśmy żółtym szlakiem do rozwidlenia pod Vružnou, w którym kiedyś jadąc w odwrotnym kierunku, wybrałem leśną drogę odnajdując tym, zupełnie przypadkowo wspomniane "nad Kalištěm".


Śliczne jesienne widoki na pogórze Babiej góry, oczywiście czeskiej.
Bez obaw jechaliśmy dalej, bo tym razem wiedziałem gdzie jestem. Kawałek dalej szlak skręca w lewo w kierunku dwóch sąsiadujących ze sobą gór: Wróżna i Vružna. My jechaliśmy prosto w kierunku Wędryni, gdzie zgodnie z planem mieliśmy się kierować do Nydek Gora.
Pomimo wietrznej dziś pogody było ciepło i słonecznie, co też pozwalało na podziwianie widoków i dość często widzianego dziś pogórza z Javorovym.


Czas też na to aby uwiecznić swoje osoby na tej trasie.


Dość konkretnym zjazdem dojechaliśmy do części Wędryni, gdzie szybko zdecydowałem, gdzie skręcić w lewo. Wcześniej ustawiłem nawigację na zachowane w pamięci punkty i to w zasadzie ona zdecydowała za mnie. Przecinając główną drogę po szybkim zjeździe ostrym łukiem w lewo znowu korzystaliśmy z przychylności terenu.
Najgorsze jest to, że patrząc w domu na ślad i mapę widziałem, gdzie był błąd.
Przekonałem się, że korzystanie z tej nawigacji ustawiając mu punkt na mapie jest bez sensu.
Nie wiem czym kieruje się w wyborze trasy, ale na pewno nie jest to najkrótsza droga, a już wcale nie najlepsza. Po tysiącu przejechanych kilometrów mogę z całą świadomością skrytykować to urządzenie pod tym względem, ale z drugiej strony, o ile wcześniej przez aplikację BaseCamp zaplanuje się trasę, to wszystko gra. Pod warunkiem, że zaplanowany ślad ułoży się w pamięci tak jak powinien.
Niestety, nie mogłem tego przewidzieć, że wyprowadzi nas w pole.
Och gdyby w pole! Dobra asfaltowa droga nam się skończyła i zaczęła leśna z mnóstwem gałęzi.
Czasami było w miarę dobrze ale stromo, więc od samego początku rowery pchaliśmy pod górę.
Gdzie był błąd? Widzieliście na mapie punkt oznaczony jako "Vapenka"? Tam gdzie przecinaliśmy główną drogę i ostrym łukiem zjeżdżaliśmy dalej, mieliśmy jechać tą właśnie główną do góry😩.
Niestety tu gdzie byliśmy, byliśmy za daleko, by zawrócić. Przynajmniej z mojego punktu widzenia.


Mój wielki podziw dla Natalii.
Podziw i szacun, że nie narzekała, a na moje pytanie czy już mnie w duchu przeklina, odpowiadała przekonująco:
- Nieee!
Ja to jestem przyzwyczajony do pchania roweru, bo w końcu mieszkam w miejscu otoczonym górami, a na przykład podejście pod Czantorię jest właśnie tego typu, albo nawet jeszcze gorsze.

Koniec naszych męczarni. Dotarliśmy do szlaku 6086.
Może gdybym bardziej przyglądał się mapie w urządzeniu wiedziałbym i zauważył w Wędryni, tę trasę, ale na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że nawet moja towarzyszka podróży zauważyła:
- Jak ty możesz coś widzieć na takim małym ekranie?

Jak widać na mapie, okrążyliśmy Vavřkovą Górę i jechaliśmy pod Ostrym Vrchem.
Stąd miałem do domu raptem kilometr może maksymalnie dwa.
Biorąc pod uwagę przebytą trasę, która mogła być męcząca, zaproponowałem Natalii zjazd do Nydku, załadowanie roweru do auta i odwóz na granicę.
Ciężka decyzja.
Dobrze kojarząc moje wcześniejsze informacje, że dojechałem mniej więcej tędy do Lesznej na umówione miejsce, czyli jakichś 8 km zostało nam do końca.
Dochodziła (bodajże) godzina 16-ta. Mimo wszystko zapadła decyzja, że kontynuujemy wyznaczoną trasę.
Nawigację skrytykowałem, ale jednak ma wiele plusów. Nadal nie wiem jakim cudem nie znalazłem ułożonej zaplanowanej trasy i niektórych punktów.
Za to na mapie miałem ułożony, też dziś punkt informujący, że "można w lewo". Czerwony, bardziej pieszy, szlak, ale w dół, więc padł na niego wybór.
Że było ślisko od błota i czasami kamienie i dziury to szczegół😀.
mi się podobało. Czy podobało się rowerzystce na miejskim rowerze?
Zapytajcie. Być może napisze tu później swój komentarz to się dowiemy.

Dojechaliśmy, jak się okazało, drogą którą próbowałem w południe wjechać, ale ze względu na błoto i kręcenie kołem w miejscu zrezygnowałem.
I dobrze, bo byłby to zły wybór. Znajdowaliśmy się w Udoli Gory.
Nie wybraliśmy kolejnego zaznaczonego (raczej) skrótu, ale pojechaliśmy drogą, z której później skręciliśmy na szlak do Cisownicy i Lesznej Górnej.
Nie wiedziałem, ze Nydek jest aż tak duży.


Droga na szczęście już w miarę przyjemna i bez męczących (bardzo) podjazdów.
Znowu gps próbował mnie wyprowadzić "w pole" ale mając nauczkę przyjrzałem się dokładnie mapce i stwierdziłem, że nie wiem czemu prowadzić nas chce przez Czantorię.
Tego by mi już chyba nie wybaczyła😁.
Zawróciliśmy i jak się okazało tym razem, wybór był słuszny.
Nie jest ze mną aż tak źle😀. Człowiek uczy się na błędach.
Niesamowite jaki ten Nydek Gora jest rozległy. Dojechaliśmy do starego przejścia granicznego.


Chwilę później mała przerwa, bo po męczarniach miałem zupełnie przepoconą koszulkę, a przed nami został już tylko zjazd w dół. Zgodnie z planem trafiliśmy na Spowiedzisko w Lesznej Górnej.


Kawałek dalej mijaliśmy po prawej stronie górę Tuł.
Według pierwotnego planu chciałem objechać go z drugiej strony i przejechać koło kamieniołomu.
Niestety z uwagi na brak wskazówek na mapie i zbliżającej się godziny 17, zrezygnowaliśmy.
Następnym razem.

Asfaltowy zjazd byłby całkiem przyjemny, gdyby nie bardzo silny boczny wiatr, z którym musieliśmy walczyć dając kontrę kierownicy. Wiało tak bardzo, że nie mogłem miejscami oddychać.
Jechaliśmy przez Leszną Górną - Podlesie i dojechaliśmy do głównej drogi gdzie pod sam koniec czekało na nas już ostatnie wzniesienie.
Natalia z przerażeniem wpatrywała się na zbliżający się znak o informującym stromym podjeździe, wypatrując informacji o procentach. Procentów na nim nie ma, a ponieważ dziś już tędy jechałem przekonywałem ją, że na prawdę nie jest aż tak źle, poza tym jesteśmy zaledwie 500m od granicy.

Szczęśliwi zakończyliśmy wspólną wycieczkę po 24km wg nawigacji a 28 na liczniku.
Muszę się temu licznikowi konkretnie przyjrzeć, bo niemożliwe by były aż takie rozbieżności.
Dziękuję bardzo Natalii za pełen uśmiechu i radości dzień.

Dla mnie to nie był koniec. Do domu zostało 15 km!
Zmęczony? Nie! ...ale głodny!
Podjechałem więc na pizzę do znajdującej się niedaleko restauracji z kręglami "Green".
Zamówiłem sobie serową.
Powiem wam, że tak źle zrobionej pizzy dawno nie jadłem. Ser tak miękki i rozlany, że w zasadzie nie było ciasta tylko sam ser. Ciężka do strawienia, ale pomogła mi dojechać do domu.
Wracałem już po ciemku. Pierwszy raz w tym roku, no ale nie ma się co dziwić, dzień o wiele krótszy.
Zainstalowałem lampki... oo! tylna nie świeci.
Najważniejsze, że ta z przodu świeci dobrze, a na nogę założyłem odblaskową opaskę, którą zawsze wożę na ramie odkąd ją mam z Pikniku Rowerowego na Trójstyku.
Świetny gadżet. Jak zauważyłem byłem widoczny dobrze, bo omijali mnie szerokim łukiem.
Ukłon w stronę kierowców za zachowanie bezpiecznej odległości przy wyprzedzaniu.

Dzień męczący ale jestem zadowolony.
Ślad całej mojej dzisiejszej trasy na potwierdzenie prawie 50 km, najprawdopodobniej ostatnich w tym roku.
Czas pomyśleć o aktywności zastępczej, by nie zaprzepaścić dobrej kondycji jaką sobie wypracowałem.
Mam nadzieję, że swoimi opisami zmotywowałem was do działania i w kolejnym sezonie ze mną lub beze mnie będziecie czynnie spędzać większość swojego wolnego czasu.

To ostatni opis wycieczki w tym roku. Kto wie kiedy i jaki temat będzie następny.
Ale że życie to nie tylko nuda (jak w nagłówku mojego bloga) więc na pewno coś się znajdzie.

0 Komentarze