23/2014 z cyklu: Ja i mój rower. Nydek - osada Zimny - Jablunkov Navsi


Miało dziś padać ale nie padało. Niebo zachmurzone ale czasami pojawiało się słońce. Nie za ciepło, ale 17 stopni to nie tak mało. Zjadłem obiad i wahałem.
- Jechać gdzieś czy nie jechać?
- Chce mi się czy nie chce?
😀
Chyba jednak udany rok pod kątem przejechanych kilometrów miał wpływ na decyzję.
Szkoda mi było siedzieć w domu.
Szybka organizacja czyli zapakowanie i zainstalowanie wszystkich niezbędnych gadżetów itp.
Dokumenty, aparat, stojaczek, telefon, nawigacja, pulsometr...
Dziś mi to szło nadzwyczaj sprawnie, pewnie ze względu na godzinę. Wyjechałem o 14:30.

Ubrany tym razem w kurtkę jechałem dobrze mi znaną drogą przez Nydek Hluchova. (Zapisany ślad).
Jak na sobotę dość spokojnie we wsi. Brak hałasu chyba oznacza, że ludzie czekają na zimę, bo jesień w pełni.
Kolorystyka opadniętych liści niesamowita, ale obserwując okolicę doszedłem do wniosku, że dla niektórych to niezły bałagan do posprzątania.
Od samego domu w zasadzie cały czas jazda lekko bez wysiłku pod górkę, ale wystarczyło by po 4km zdjąć kurtkę. Nie wiem co może być gorsze, spocić się jak przysłowiowy szczur czy narazić się na przewianie, bo bez kurtki trochę chłodno, ale jazda ciągle pod górkę pozwoliła się zagrzać.
Pierwszy przystanek zrobiłem na Kolibiskach, gdzie uzupełniłem zarówno płyny jak i cukier.
Czym?

Oczywiście Kofolą. Kiedyś mieli tu tę čepovaną, czyli z beczki, ale niestety trzeba się zadowolić butelkową.
Nie siedziałem zbyt długo aby rozgrzane mięśnie nie schłodziły się za bardzo.
Pedałowało się dobrze. Niebawem skończył się asfalt i jechałem żwirową drogą, która w wielu miejscach była zasłana liśćmi. Jadąc ta drogą w odwrotnym kierunku, osiągając dość duże prędkości, można by się na nich nieźle przejechać!
Droga ta w zasadzie przebiega pomiędzy dwoma górami, Soszowem i Filipką. Między nimi dość duża kotlina, a w którymś miejscu droga zakręca w stronę Filipki, skąd rozlega się całkiem ładny widok na Nydek w oddali.


Dojechałem do skrzyżowania szlaków, które już dawno nazwałem "skrzyżowaniem pod Stożkiem".


Przyjechałem drogą po lewej stronie, ta środkowa prowadzi na Stożek, ale chyba od samego początku z rowerem obok siebie. Tą po prawej również dojedzie się na Stożek jak i do Bagieńca.

Moją drogą na dziś była ta, której nie widać jeszcze bardziej w prawo przez osadę Zimny.
Tu obniżyłem siodełko, bo czekał mnie zjazd, z tegoż samego powodu założyłem z powrotem kurtkę.
Mokro kręto i liściasto więc nie szalałem.
Niedawno się dowiedziałęm, że tuż pod osadą w kierunku Jabłonkowa znajduje się kamień, niestety nie mam pojęcia, w którym dokładnie miejscu.
Droga czasami odbiegała od żółtego szlaku, potem znowu do niego wracała.


Mijając kolejne skrzyżowanie Nad Kostkovem, zagórze, jechałem nadal żółtym.
Planując wcześniej te trasę zaznaczyłem sobie punkt trasy, w którym miałem zboczyć z niego skręcając w lewo i zaraz potem w prawo. Było by krócej, ale po co😉.
Nie szkodzi, że musiałem znowu jechać pod górkę. Powodem, dla którego wybrałem tę drogę była zauważona podczas planowania trasy, góra Łysa.
Jest jeszcze jedna, ta główna Łysa Góra w moich "okolicach" ale na pewno nie jest zbyt łatwo.
Dla wielu górskich rowerzystów jest corocznym miejscem do podjechania. Kto wie, może w przyszłym roku.
Tym razem podjadę pod tę mniejszą. Tylko, że żadnej góry tu nie widzę.


To miejsce oznaczone na mapie jest dokładnie za mną. Troszkę wyżej nad poziomem drogi, z którego poprzez bujną roślinność nie było zbytnio widać.


Dziś same rozdroża. Tu też miałbym do wyboru podjazd przez Radvanov do rowerowego szlaku 6086, którym np dojedzie się do wspomnianego Bagieńca. Nie zastanawiałem się i jechałem ta drugą opcją, bo taki był plan.
Decyzję musiałem podejmować na kolejnym rozdrożu, gdzie miałem do wyboru dwie z trzech.
Wygrała ta najbardziej w prawo ponieważ wyglądała ciekawiej pod względem terenowego zjazdu🙂.
Po chwili kolejna decyzja, która nie należała do tych zbyt dobrych ze względu na ilość pozostawionych gałęzi po wyrębie.
Trzeba dodać, że tej drogi nawet nie było w moim gps-ie, ale frajda była. Było tez błoto😁.
Nie zawsze stromo z górki, bo chwilami po równej drodze. Na moje szczęście, bo na jednym takim odcinku nieoczekiwanie koło zapadło mi się na 1/3 wysokości!
Jak ja przez to przejechałem? Nie wiem, ale dość mnie to zaskoczyło, bo już się widziałem lądującego przez kierownicę.
Było też inne miejsce, którego nie pokonałem bez postawienia nogi. Koło zanurzone na jakichś 10 cm a noga...
Nie wiem czy też tak macie, że potraficie sobie w ciągu sekundy wyobrazić kolejną minutę.
Tak miałem właśnie teraz, kiedy noga lądowała z pedału, czułem że będzie głęboko.
Nie było😜.
Stanąłem w zasadzie na prawie twardym gruncie.
To koło miało pecha i wjechało w błoto😀.
No powiem wam, nieźle.
Widziałem już asfalt, wierzcie nie wierzcie już nawet chciany🙂.

Ciągle słonecznie i już tylko po asfalcie i to z górki. Dojechałem do Jabłonkowa Nawsi, stąd nie kombinując by wykorzystać jakąś boczną dróżkę śmigałem główną drogą aż do przejazdu w kierunku Bystrzycy.
Z bystrzycy podążałem doskonale znaną drogę, czyli po chwili spokojna dróżka wzdłuż rzeki Hluchova, którą dojeżdża się aż do restauracji z kręglami.
Zostało mi zaledwie (nawet niecałe) 4 km do domu ale i tak postanowiłem napić się Kofoli.

Dotarłem do domu o 17:30, z wynikiem 30 przejechanych kilometrów.
Przy odrobinie szczęścia dobiję do tysiąca zarejestrowanych kilometrów😉.

0 Komentarze