10/2014 z cyklu: Ja i mój rower. Sobotni relax


Sobotni relaks po raz drugi.
Chyba nikomu nie będzie przeszkadzać szczegół, że kolejny post o tym samym tytule, aczkolwiek niezupełnie, bo jak zauważyliście swoje posty z cyklu "Ja i mój rower" oznaczam cyframi, czyli odpowiednio do ilości wyjazdów w danym roku. Nie jest ich zbyt wiele, ale i tak jak dotąd jest to mój najlepszy rok.
Dziś po 2 tygodniach przerwy od roweru wskoczyłem na siodło, żeby ot tak przejechać się po niedalekiej okolicy.
Samo "ot tak" zawiera jeden szczegół, czyli kontrola jednego odcinka trasy. którą zaplanowałem dla chętnych poznać moją okolicę, oczywiście nie całą😃. Mowa o trasie, którą opisałem w poście Nasz wspólny wyjazd. Plan i propozycje, na który nie wiem dlaczego nie ma żadnej reakcji😞.
Smuci mnie to ale mam nadzieję, że niepotrzebnie i w końcu ktoś zareaguje pozytywnie nie tylko lajkiem na FB.
Dziś właśnie sprawdziłem jeden z odcinków, który przebiega tuż obok mojego miejsca zamieszkania.
Jest to stromy podjazd, ale nie bójcie się nic extremalnie trudnego.
Był to pierwszy etap mojego dzisiejszego wyjazdu i wyjechałem go powolutku, ale bez odpoczynku.
Niewygodą tego podjazdu we wspomnianej przyszłej trasie jest fakt, że będzie on po przejechaniu już dość długiej trasy. Jednak jest w nim też coś pozytywnego😉 będzie to ostatni tego typu.

Po wyjechaniu na szczyt wzniesienia Za Vrchem(499m) skąd rozciąga się wspaniały widok na cały Trzyniec, a odwracając się, na malowniczy Nydek. Zapis trasy(foto = link do mapy):


Nie uwieczniłem tego dziś na zdjęciach, bo (po zastanowieniu) jest to miejsce, które często odwiedzamy spacerkiem z żoną i w ogóle o tym nie pomyślałem. Głównym powodem braku foto z tego miejsca jest fakt, że nie zatrzymywałem się tam, ale zjeżdżałem w kierunku Wędryni.
Na początku polna ścieżka, mało uczęszczana. Dla orzeźwienia zostałem spryskany wodą spod kół, bo teren po ostatnich deszczach w tym odcinku dość podmokły. Znalazły się też miejsca błotniste, których nie dało się ominąć, a z uwagi dużej prędkości nabranej zjazdem z górki, byłem już nie tylko spryskany wodą ale i błotem. Osobiście mi to nie przeszkadza, ale żonie pewnie tak, bo ubranko dziś świeżo wyciągnięte z szafki po praniu😀.

Koniec terenowej jazdy na dziś, bo odtąd jazda tylko po asfalcie i innych utwardzonych drogach, bo dojechałem do bliżej nie sprecyzowanego miejsca w Wędryni, stamtąd w kierunku Sosny (dzielnica Trzyńca) i przez osiedle, różnymi jego zakamarkami, dojechałem do centrum miasta.
Po drodze zjeżdżałem chodnikiem wyznaczonym tylko dla pieszych, gdzie rowerzystów informuje znak by zeszli z roweru. Początkowo miałem taki zamiar, ale pomyślałem sobie, że jeśli pojadę powolutku i ostrożnie, to nikomu to nie może przeszkadzać. Chodnik nie jest wąski, więc nawet gdybym spotkał tłum pieszych (spotkałem max. 3 osoby) to mijanie odbyło by się bezkolizyjnie.
Zdaję sobie sprawę, że ktoś może posądzić mnie o łamanie przepisów albo wręcz ich ignorowanie, ale bez przesady😜.
Wiem, że przepisy są jednoznaczne dla wszystkich, ale jest chyba różnica w jeździe jak szaleniec i jazda taka jak moja. Tak samo jak jazda bez trzymania kierownicy. Niby powinno się trzymać kierownicę przynajmniej jedną ręką, ale sami wiecie jaka to przyjemność jadąc sobie z górki, czasami lekko pedałując, wyprostować sobie plecy.
Powiecie, że tłumaczą się winni🙂.
Pomijając fakt czy czuję się winny czy nie, mam na swoje usprawiedliwienie to, że tego typu praktyki stosuję z wielka rozwagą, biorąc pod uwagę wszelkie aspekty, czy to droga bez przejeżdżających samochodów, czy przechodzący ludzie itp.

Jadąc sobie przez miasto różnymi alejkami dla pieszych i rowerzystów obserwowałem ludzi.
Nie żeby jakoś szczególnie, ale uświadomiłem sobie, że brakuje mi czasami tego gwaru miejskiego, w którym wyrastałem i mieszkałem przez 30 lat. Mimo wszystko jednak wolę spokojny Nydek, nawet z brzęczącymi kosiarkami czy piłami.
Krążąc przez różne zakamarki miasta przejechałem też przez miejski Lesopark. Wbrew pozorom i zapewne zamierzeniom budowniczych tego parku, nie spotkałem zbyt wielu ludzi. Czyżby jednak woleli być zamknięci w czterech ścianach?

Z centrum wyjechałem znaną i wielokrotnie uczęszczaną przeze mnie trasą koło i w pobliżu rzeki Olzy.
Chyba stało się już moim rytuałem, że zatrzymałem się w restauracji u Baranka na pół litra Kofoli.
Stamtąd "nową" cyklotrasą wzdłuż torów do Wędryni, gdzie zwróciłem uwagę na postęp prac przy dziecięcym naturalnym labiryncie koło stacji kolejowej.
Dalej już nic ciekawego, czego byście nie znali z poprzednich postów.
Powrót do domu po 2h spokojnego pedałowania i 23 przejechanych kilometrach.
Bez zastanowienia stwierdzam, że chociaż po raz drugi, to temat "Sobotni relax" idealnie pasuje.

0 Komentarze