Wstawanie na czas


Wstałem, bo telefon piszczał, że zdycha. Ładowarki pod ręką nie miałem, więc najszybszą opcją było podłączenie do kompa. Włączyłem więc, a skoro włączyłem to już mogę przy nim zostać. Pora w sumie najwyższa, bo 7 rano.
Jak wiecie mam kilka ulubionych blogów, które czytam na bieżąco. Kiedy przeczytałem "Budzikom śmierć", to poza obudzeniem fizycznym post obudził we mnie wspomnienia. W komentarzu pod tym postem rozpisałem się prawie bez zahamowania i wam serdecznie go polecam, bo pewnie nie jednej osobie będzie bliska ta historia, tak jak mi. Postanowiłem opisać też swoją historię.

Jak napisałem tam, napiszę i tu... zastanawiając się nad swoim wstawaniem dosięgła mnie chyba jakaś wiekowa amnezja😉. Podejrzewam, że mimo wszystko byłem normalnym dzieckiem i na mamy budzenie do szkoły było wypowiadane znane "jeszcze chwilkę".
To co jednak pamiętam doskonale to już lata zawodówki. Chyba otrzymałem jakiś dar, ponieważ zaspać zdarzyło mi się maksymalnie kilka lub kilkanaście razy. Najczęściej to była tylko godzinka lub pół, ale też potrafiła narobić popłochu. Jak na złość nie jechał teraz żaden autobus, samochodów też jakoś mało. Jak już dojechałem do miejsca przesiadki, to nie było żadnego połączenia. Potem praca i też kilka razy kombinowałem różnymi sposobami, aż w końcu sapiąc wbiegałem na warsztat oznajmiając, że dotarłem.
Nie pamiętam żadnej takiej sytuacji poza jedną. Kiedy po standardowych kłopotach z dojechaniem do pracy, szybko się przebrałem, a że biuro kierownika było na tym samym piętrze co szatnia więc wszedłem by poinformować, że: "Już jestem".
Kierownik spojrzał na mnie zza biurka z wytrzeszczonymi oczami, po chwili zapytał:
- A gdzie byłeś?
- No... zaspałem! - padła odpowiedź, a kierownik się uśmiechnął i powiedział:
- Nawet nie wiedziałem, myślałem, że wyszedłeś gdzieś na halę.
Stare dobre czasy, kiedy to jeszcze szefowie byli w porządku i nie rozliczali robotnika z każdej minuty. Od tego czasu, jeśli mi się zdarzyło zaspać, wbiegałem na warsztat i pytałem:
- Pytał ktoś o mnie?
Mimo wszystko, miałem jakiś dar i tych zdarzeń było mało, a dodatkowo męczące śpieszenie się by stracić jak najmniej z dniówki motywowało mnie by nie prosić o "jeszcze chwilkę".
Rekompensowałem to sobie w inny sposób😉.
Wstawałem 20 minut przed odjazdem autobusu, czyli ustawiałem sobie budzik tak, by nie zmarnować drogocennego czasu na sen. Jako, że jestem mężczyzną więc i w łazience czasu mało spędzałem. Szybka toaleta i te inne sprawy, łapałem wieczorem zrobione śniadanie i wychodziłem. Wytrenowałem się do tego stopnia, że czasami miałem czas jeszcze usiąść.
Najczęściej problem był tylko w jednym, kiedy z jakichś przyczyn miałem opóźnienie. Na to nie mogłem sobie pozwolić, ani na minutę poślizgu!

Na przystanek miałem ok.300 metrów więc wybiegałem max 2 minuty przed odjazdem, ale...!
Mieszkałem na 3 piętrze, po drodze na przystanek miałem na przemian cztery 90 stopniowe zakręty i w dodatku musiałem przebiec na drugą stronę jezdni. Jakim cudem ja wyrabiałem na tych zakrętach nie obdzierając łokci? Nie wiem. Najczęściej autobus już stał na przystanku, a ja by dać mu szansę zauważenia mnie, biegłem w linii jego spojrzenia w lusterko, kiedy zamykał drzwi.
Zawsze... naprawdę zawsze! przedzierałem się przez tłum pasażerów, by podejść do niego i podziękować.

Przypomniała mi się kolejna sytuacja dobiegania do autobusu. Żeby wam było jaśniej sobie wyobrazić dodam, że mieszkałem w dzielnicy, która ulicami dzieliła się na górną i dolną cześć. Nie ma potrzeby ukrywać, że ta dzielnica nazywa się Kochłowice. Mieszkałem przy tej górnej ulicy.
Nowa praca była w innym mieście niż dotąd, dlatego musiałem jeździć autobusem z tej dolnej ulicy. Długość ciut większa, bo jakichś 500m, zakrętów tyle samo, ale...
Bardzo dużą wygodą był najdłuższy odcinek ze sporej góry, bo chociaż w latach swojej świetności w biegach byłem bardzo dobry to górka pozwalała osiągać jeszcze większe prędkości.
Dużym minusem było zakończenie drogi przy głównej i ostry zakręt w lewo, który również zawsze jakimś cudem wybierałem. O poślizgu i upadku wprost pod ewentualnie odjeżdżający autobus nie było mowy.
Sytuacja powtarzała się regularnie przez kilka lat no i wypatrzył mnie sobie pewien psiak z bramy gdzieś na ostatnim odcinku biegu. Niewielki wyglądem i wzrostem przypominający liska, pamiętam jak dziś, jak czekał każdego ranka wystawiając swój łebek z bramy, wypatrując ofiary w mojej postaci.
Kiedy przebiegałem obok niego naddźwiękową, puszczał się za mną ujadając. Skubany był dobrym sprinterem, więc jakimś cudem włączałem dopalanie i odstawiałem go. Jeszcze większym minusem był wtedy ostry zakręt na dole. Po jakimś czasie czując ryzyko z niewyhamowania na dole i zmęczenie z ciągłej ucieczki przed nim, wymyśliłem pewnego ranka plan!
Czekał jak zwykle uśmiechnięty🙂 ale znając moje zdolności wychodził już ciut dalej by dać sobie większe szanse na kęs mojej pięty. Obserwowałem to już kilka razy, a jego pozycja zmuszała mnie do omijania przeszkody. Tego ranka nie omijałem go jak zwykle z daleka ale skierowałem swój bieg prosto na niego. Pies zbaraniał, ale po chwili w refleksie zaczął uciekać przede mną w kierunku zakrętu. tym razem to on miał strach o swoje pięty.
Wierzcie, nie wierzcie następnego ranka znowu był w bramie. Pozdrowił mnie radosnym uśmiechem i został.

Po latach jest trochę inaczej. Dumnie chwalę się jako wzór punktualności od najmłodszych lat z tym , że lepiej organizuję swój czas by nie musieć biec. Jeśli chodzi o budzik, to nadal trzymam się zasady, by nie prosić o "jeszcze chwilkę". Zdziwilibyście się jak cichutka melodię mam w budziku. Budzik (telefon) jest na biurku w okolicach nóg więc wstaję i wyłączam zanim volume się zwiększy. Na chwilkę kładę się by się obudzić, a kiedy czuję, że mógłbym ponownie zapaść w sen, wstaję.
Dobrych ranków wam życzę🙂.

3 Komentarze

  1. Ależ się uśmiałam, z tego burka w bramie ))) Swoją drogą, najwyraźniej zwierzę motywowało Cię do sportu ))) Najwyraźniej się z Tobą solidaryzował )))

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobre z tym psem. Ale ciekawi mnie, co się działo na 90 - stopniowych zakrętach zimą :-) Konkretnie na lodzie ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego napisałem, że nie wiem jakim cudem nie poobdzierałem łokci :D Chyba chodzi o to wytrenowanie i fakt, że sytuacja powtarzała się regularnie :)

      Usuń

Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.