Toni wegetarianinem


Wiele razy pytają mnie, kiedy i dlaczego stałem się wegetarianinem, dlatego postanowiłem krótko napisać jak to się stało.
Był rok 1991, kiedy mnie i moją siostrę zaproszono na wykłady amerykańskiego doktora, którego nazwisko pamiętam do dziś: Walter Thomson. Od zawsze twierdzono, że to co przychodzi z Ameryki nie jest dobre. Wiele lat skutecznie broniły nas przed tym osoby rządzące naszym krajem😉.
Dokładnie już nie pamiętam szczegółów i ilości wykładów ale pamiętam doskonale, że to był mój świadomy i nie przymuszony wybór. Po kilku, być może kilkunastu wykładach bogatych w fakty jednogłośnie zdecydowaliśmy z siostrą o byciu wegetarianami.
Z uśmiechem wspominam sam fakt przekazania tej decyzji nowiny mamie. Zaledwie kilka lat dorośli, więc jeszcze jakby nie było, byliśmy pod jej skrzydłami.
Jej reakcja?
Wyglądało to tak, że ręce podniesione w górę, opadające na głowę. Po prostu szok😮.
Z uwagi na nasze miejsce zamieszkania i korzenie brzmiała tak:
- Czy wyście ogupli? Co jo byda warzyć?!
Nie bójcie się przeżyła to i jeszcze wiele lat żyliśmy w szczęściu i zdrowiu.
W odpowiedzi na pytanie co gotować, mieliśmy wiele gotowych pomysłów. W zasadzie ku wielkiemu zadowoleniu mamy, moja siostra przejęła rolę kucharki w naszym mieszkaniu.

Po latach stwierdzam, że był to jeden z najlepszych wyborów w moim życiu.
Sądzę tak na podstawie swoich przeżytych komplikacji zdrowotnych, które okazały się niczym innym jak wrodzonymi skłonnościami do nadciśnienia, późniejszych problemów z sercem i o zgrozo wysokiego cholesterolu. Po wielu badaniach i konsultacjach lekarze (doktorzy) nie mieli żadnego innego wytłumaczenia biorąc pod uwagę 15 letni (wtedy) staż wegetarianina. W "diagnozie" pomogły im informacje o moich bliskich członkach rodziny, które w bardzo młodym wieku przegrały z zawałem serca. Jestem przekonany, że gdybym prowadził inny tryb życia, najprawdopodobniej nie pisałbym dziś tego posta.
Przede wszystkim czuję się ze swoją decyzją dobrze i chociaż jak się mówi: "Ile ludzi tyle opinii" to takie zdanie mam właśnie ja.
Przez tych 20 parę lat, ani razu nie wziąłem do ust mięsa, oczywiście nie licząc nielicznych wpadek, do momentu zorientowania się co jem.
Zdziwicie się może, może nie, ale zawsze rozpoznałem, kiedy w moim jedzeniu znajdowały się nie wegetariańskie składniki. Jeśli nie ja bezpośrednio, to mój żołądek, bardzo szybko wzywał na miejsce zwanym WC, np. po specjalnie ugotowanej dla mnie zupie jarzynowej, która później okazała się być gotowana na bulionie wołowym.
Nie ma więc opcji, że to moja podświadomość walczy z przyjmowaniem mięsa i pochodnych.

Że nie mam czasami co jeść? Też się stało, ale nigdy z głodu nie umarłem. Zawsze można posilić się sałatką, którą wspaniałomyślnie odstąpi mi osoba obok😀.

Na początku, kiedy stałem się wegetarianinem walczyłem z wszystkimi "mięsożercami" często nazywając ich, nawet wprost "padlinożercami".
Być może znajdą się osoby, które po tych słowach będą mnie chciały w jakiś sposób "ukamienować" ale pisze o tym dlatego, że po latach dorosłem do takiego życiowego podejścia, że twierdzę, że każdy ma prawo bycia takim jakim jest.
Wstecznie tym wszystkim, których na siłę chciałem zmienić mówię: PRZEPRASZAM.

Podsumowując życzę wszystkim zdrowia.
Jeśli przeczyta to moja siostra to pozdrawiam ją serdecznie dziękując za wsparcie w kuchni.
Do dziś podobnie jak ja jest w pełni wegetarianką. Wiele dobrych potraw ugotowała, wiele z nich spisała po to by pomagać innym w gotowaniu. Jej sprawdzone przepisy najprawdopodobniej nigdzie nie są publikowane, a ja już dawno obiecałem, że zamieszczę je w swoim blogu.

Tym samym życzę wam SMACZNEGO.🙂

0 Komentarze